Zadała Karolina H.
- Zapraszam wszystkich na dół.
Facet w odblaskowej kamizelce
rzucił te słowa od niechcenia wnosząc rower przez wąskie drzwi. Chwilę później
zniknął za kolejnymi z napisem „Biuro”. Grupa ludzi posłusznie zebrała swoje
rzeczy
i zaczęła schodzić po stromych drewnianych schodach, na których każdy krok odbijał się dudniącym echem. Marcin puścił resztę przodem. Od momentu wejścia do budynku zastanawiał się po co on to w ogóle robi, chociaż gdzieś głęboko przecież doskonale wiedział. Najtrudniejsze było przekonanie samego siebie. Zaakceptowanie faktu, że z tymi ludźmi na których przez 15 minut oczekiwania na prowadzącego patrzył z wyższością i delikatnym politowaniem, jednak coś go łączy. Sala w której był opustoszała. Ostatnia osoba, poza nim właśnie schodziła do piwnicy. Jego kroki dudniły bardziej. Brzmiały jak rytmiczne uderzenia w pusty bęben. Złowrogo. Chociaż to akurat mogło być spowodowane faktem, że dla Marcina to był ostatni moment, żeby podjąc decyzję. Albo tym, że chłop był wielki. Miał około dwóch metrów wzrostu, szerokie plecy i totalnie nieobecny wzrok. Taki, który sprawiał wrażenie, że nie chce patrzyć na nic. Taki któremu już nie zależy. Przekonując sam siebie, że skoro już ruszył tu tyłek z domu to głupotą byłoby nie zejść Marcin ruszył na dół. Zszedł do sali z paskudnymi panelami na podłodze i sklepieniem z cegły pomalowanej na brudnoczerwony kolor. Krzesła były ustawione w okręgu. Marcinowi wydało się to zabawne. Myślał, że to tylko filmowa fikcja, a tu proszę, znalazł się w samym środku kadru. Zajął wolne miejsce obok ładnej, na oko dwudziestoparo letniej dziewczyny. Chwilę później w jego ręce trafiła podkładka z kartką na której widniał napis „wpisz swoje imię i nazwisko DRUKOWANYMI literami”. Wpisał fałszywe dane. Jeśli dziewczyna obok nie zrobiła tego samego to miała na imię Basia. Zapamiętał ten fakt, chociaż sam nie wiedział, dlaczego uznał go za istotny.
i zaczęła schodzić po stromych drewnianych schodach, na których każdy krok odbijał się dudniącym echem. Marcin puścił resztę przodem. Od momentu wejścia do budynku zastanawiał się po co on to w ogóle robi, chociaż gdzieś głęboko przecież doskonale wiedział. Najtrudniejsze było przekonanie samego siebie. Zaakceptowanie faktu, że z tymi ludźmi na których przez 15 minut oczekiwania na prowadzącego patrzył z wyższością i delikatnym politowaniem, jednak coś go łączy. Sala w której był opustoszała. Ostatnia osoba, poza nim właśnie schodziła do piwnicy. Jego kroki dudniły bardziej. Brzmiały jak rytmiczne uderzenia w pusty bęben. Złowrogo. Chociaż to akurat mogło być spowodowane faktem, że dla Marcina to był ostatni moment, żeby podjąc decyzję. Albo tym, że chłop był wielki. Miał około dwóch metrów wzrostu, szerokie plecy i totalnie nieobecny wzrok. Taki, który sprawiał wrażenie, że nie chce patrzyć na nic. Taki któremu już nie zależy. Przekonując sam siebie, że skoro już ruszył tu tyłek z domu to głupotą byłoby nie zejść Marcin ruszył na dół. Zszedł do sali z paskudnymi panelami na podłodze i sklepieniem z cegły pomalowanej na brudnoczerwony kolor. Krzesła były ustawione w okręgu. Marcinowi wydało się to zabawne. Myślał, że to tylko filmowa fikcja, a tu proszę, znalazł się w samym środku kadru. Zajął wolne miejsce obok ładnej, na oko dwudziestoparo letniej dziewczyny. Chwilę później w jego ręce trafiła podkładka z kartką na której widniał napis „wpisz swoje imię i nazwisko DRUKOWANYMI literami”. Wpisał fałszywe dane. Jeśli dziewczyna obok nie zrobiła tego samego to miała na imię Basia. Zapamiętał ten fakt, chociaż sam nie wiedział, dlaczego uznał go za istotny.
Ludzie w sali dzielili się na
dwa rodzaje. Część z nich wymieniała się żartami i historiami, byli głośni i irytujący. W ich zachowaniu było coś niezdrowego, fałszywego. Pozorne
rozbawienie sprawiało wrażenie, jakby miało na celu ukrycie czegoś. Była w nim
jakaś nerwowość, przesadna intensywność. Pozostali zdawali się być albo myślami
zupełnie gdzie indziej, albo z niepokojem skanowali pomieszczenie czujnym
wzrokiem starając się odnaleźć w sytuacji. Marcin zderzył się z myślą, że doskonale wpisuje się w drugą grupę i w tym momencie poczuł znajome drapanie
od środka, w okolicach barku, brzucha i pośladka. Pojawiało się już wcześniej. Wzdrygnął
się, tak, jakby chciał coś z siebie zrzucić, a w sali zrobiło się cicho.
Dopiero po chwili zauważył, że to dlatego, że wszedł do niej prowadzący. Odblaskową kamizelkę zastąpiła koszulka z nadrukowaną okładką
Division Bell Pink Floydów, w ręce trzymał pusty kubek, który raz na jakiś czas
podgryzał. Cisza trwała dopóki wszyscy nie skupili na nim uwagi.
- No dobra, to witam
wszystkich. – głos prowadzącego był miękki, a słowa wypuszczał z siebie powoli,
przerywając je ciężkimi oddechami, tak jakby każde z nich było nie wiadomo jak
ważne – widzę, że mamy jedną… dwie… - jego wzrok przez chwilę skupił się na Marcinie
rozwiewając jego nadzieję, że uda mu się pozostać niezauważonym – trzy nowe
twarze. Mamy taką zasadę, że nowe osoby przedstawiają się grupie. – Znowu
drapanie, tym razem bardziej intensywne. Kolejne wzdrygnięcie.
– To powiedzcie proszę coś o sobie, co robicie w życiu, gdzie mieszkacie,
dlaczego tu jesteście. To kto chciałby zacząć?
Znowu cisza. Jak w szkole,
kiedy pani od matematyki pyta kto rozwiąże zadanie przy tablicy. I kolejny raz drapanie. W tej ciszy Marcin
miał wrażenie, że ktoś, kto siedzi obok mógłby je usłyszeć. Tym bardziej, że tym razem był jeszcze chichot. Tego z kolei nie słyszał od
jakiegoś czasu, ale pamiętał go bardzo dobrze.
- No to może ty zaczniesz. –
prowadzący skupił wzrok na Marcinie. – Kilka zdań wystarczy.
-No więc nazywam się Marcin,
jestem z Tarnowa, ale mieszkam tutaj z dwoma kumplami. Studiuję psychologię na
drugim roku. A jestem tutaj, chyba z tego samego powodu co każdy… Mam problem
z narkotykami. No i chciałbym…
z narkotykami. No i chciałbym…
- Jaki masz problem z
narkotykami? – przerwał mu głos z drugiego końca pomieszczenia, silny choć
przepity, należący do kogoś kto czuje się tu pewnie. – Nie masz skąd załatwić?
Brakuje ci hajsu? Spoko, pożyczę ci po terapii!
- Waldek, zamknij się! – wywód
na oko trzydziestoletniego kolesia o twarzy pooranej przez używki przerwał
prowadzący – z Marcinem teraz rozmawiam, daj mu się chociaż przedstawić. Musisz wybaczyć, Waldemar, jest naszym terapeutycznym wygą i uważa, że jak ktoś
mówi, że ma problem z narkotykami to boi się powiedzieć, że jest narkomanem.
Kontynuuj proszę.
- No to w sumie tyle nie wiem
co jeszcze miałbym powiedzieć.
- A rodzice? Możesz coś o nich
powiedzieć? Jaki masz z nimi kontakt, czym się zajmują?
- Mama jest nauczycielką
polskiego w liceum, a ojca… no ojca nie znałem.
- To znaczy?
- Nie wiem czy chcę o tym
mówić. No ale dobra, w końcu po coś tu jestem. – drapanie nasiliło
się na tyle, że znowu musiał się wzdrygnąć. – Ojciec się zabił jak miałem trochę ponad rok. Był chory na schizofrenię. Jedyny kontakt jaki z nim miałem to list, który mi zostawił razem z jakimiś zdjęciami, napisał go parę dni przed tym jak się wyhuśtał, ale mama dała mi go jak skończyłem 18 lat.
się na tyle, że znowu musiał się wzdrygnąć. – Ojciec się zabił jak miałem trochę ponad rok. Był chory na schizofrenię. Jedyny kontakt jaki z nim miałem to list, który mi zostawił razem z jakimiś zdjęciami, napisał go parę dni przed tym jak się wyhuśtał, ale mama dała mi go jak skończyłem 18 lat.
Prowadzący zadawał kolejne
pytania, a Marcin na nie odpowiadał coraz bardziej tracąc zainteresowanie
rozmową. Jego myśli coraz bardziej uciekały w stronę listu. Dawno o nim nie
mówił. Ostatni raz powiedział o nim swojej byłej, ale wtedy drapanie nie było tak
intensywne, choć pojawiało się zawsze, kiedy wspominał o ojcu. Teraz w jego
rytm na ścianie, na której skupiał
wzrok, żeby nie spotkać spojrzenia prowadzącego zaczęły wyświetlać się zdania
powyciągane z listu. Zupełnie, jakby swojej głowie miał projektor.
Piszę do Ciebie chociaż nie wiem kim jesteś. Nie wiem czy będzie dane
mi się dowiedzieć. Czas się kurczy. Jest go tak mało, a ja jestem taki wielki. Przestaję się
mieścić. Jesteś tak mały w tym momencie. Może Tobie będzie łatwiej. Może nie
urośniesz tak duży, może nic się w Tobie nie zmieści, a Ty zmieścisz się w tym
wszystkim. Znajdziesz sobie miejsce gdzie nie śmierdzi, bo tutaj jebie gównem.
I jebie strachem. Wiesz jak śmierdzi strach? Jak ktoś kto się obsrał.
Prowadzący kontynuował swój
monolog o tym, że dostał szansę jakiej wielu ludzi nie ma, że ojciec chciał mu
coś przekazać, że jest to forma dialogu, którą może podjąć. Ale drapanie
zaczynało go zagłuszać. Marcin starał się nie myśleć o ojcu zbyt często, ale siłą rzeczy
nie zawsze mu się udawało. Znowu chichot. Próbując się z nim uporać nadał mu
formę. Wyobrażał sobie siebie jako okno, w którym siedzi skulona postać o
długich spiczastych palcach u rąk i nóg stykających się z ciałem-ramą okna w miejscach, gdzie odczuwał drapanie.
Muszę uciekać. Może jesteś skurwysynem. Mam nadzieję, że jesteś
skurwysynem. Znałem mnóstwo skurwysynów i było im łatwo w życiu. Cholerny
chichot. Muszę od niego uciekać, ale nie wiem gdzie. Leżysz w tym swoim
pierdolonym łóżeczku z pierdolonymi szczebelkami, żebyś nigdzie nie wypełzł a to ja czuję się jak w klatce. Następna strona. Potrzebuję następnej strony.
Nie pomagało. Nie zawsze to
budziło niepokój. Zanim Marcin przeczytał list od ojca myślał, że po prostu tak ma, że to zwykły fizyczny dyskomfort. W trakcie pierwszego
czytania pojawił się chichot z początku cichy, ale z każdą przeczytaną stroną coraz głośniejszy.
Dupa, dupa, dupa, dupie, dupę, w dupie, dupsko, drap, drap, drap. Kurwa
mać, nich on przestanie. Przynajmniej mógłby się tak głupio nie szczerzyć. Mam
nadzieję, że Ty się będziesz dużo uśmiechał. Twoja matka ma piękny uśmiech.
Przynajmniej z tego co pamiętam, bo go dawno nie widziałem. Ty na razie masz dziwny. Boję się Twoich zębów, choć masz ich tylko kilka. On
ma wszystkie chociaż chciałbym mu je powybijać. Muszę uciekać.
Prowadzący mówił teraz o tym,
że list jest wyrazem miłości. Może niedoskonałej, kogoś kto nie potrafił być
ojcem, kogo to przerażało, kogoś kto przegrywa walkę ze swoją chorobą, ale mimo
wszystko miłości. Brzmiało to groteskowo zagłuszane przez chichot który powoli
przeradzał się w pełny śmiech, drapanie zaczęło być coraz bardziej dotkliwe. Nigdy
wcześniej nie bolało.
Nie bądź jak ja. Zrób wszystko, żeby nie być jak ja. A jeśli będziesz
to bądź mądrzejszy i palnij sobie w łeb od razu. Nie rób nikomu tego, co ja robię Tobie i Twojej matce. Palnij se
w łeb.
I nagle wszystko ucichło. Tym
razem cisza przyniosła ulgę. Prowadzący znowu zrobił tą swoją znaczącą pauzę,
która miała skupić na sobie uwagę wszystkich.
- No dobra, to już Cię nie
męczymy. Jeśli chciałbyś jakieś zadanie, to możesz spróbować odpisać tacie.
Marcin odetchnął z ulgą. Ktoś
rzucił komentarz a propos jego zachowania, który zignorował, ktoś zadał pytanie,
na które odpowiedział zdawkowo, nie przywiązując wagi do wypowiadanych słów.
- No to by było w takim razie na tyle. Jeśli
będziesz chciał się uaktywnić, w czasie wypowiedzi innych to zapraszamy. To proszę
kolejną nową osobę. Może koleżanka obok.
- No to mam na imię Basia… -
zaczęła, nerwowo drapiąc w krawędź krzesła.